Małopolska bezpieczną, kwiecistą wyspą na oceanie suszy?
Pierwsza połowa roku 2020 nie oszczędza nikogo. W szczycie pandemii koronawirusa zaczęto bić na alarm z powodu potencjalnego braku wody, spowodowanego bezśnieżną zimą. Jak z potencjalną suszą radzą sobie gminy? Dlaczego po Małopolsce problem „spływa” i czemu Kraków przestał kosić trawniki?
Pierwsze oznaki zbliżającej się klęski żywiołowej rolnicy zaczęli zgłaszać już w styczniu. Doskonale wiedzieli, że o ile w dużych miastach brak śniegu i względnie wysoka temperatura była dla wielu wybawieniem, dla nich samych oznaczała nieuchronnie znacznie gorsze zbiory, wynikające z braku odpowiedniego, naturalnego nawodnienia gleb. Te, zwykle końcem zimy, otrzymują dodatkowy „łyk wody” z topniejących opadów śniegowych.
Susza efektem lat zaniedbań
Na alarm biją nie tylko ekolodzy i rolnicy, ale także same władze – zarówno na poziomie centralnym, jak i gminnym. Kolejne programy ministerialne mają na celu odwrócenie „efektu Gierka”, czyli panującego w PRL, a kontynuowanego w III RP trendu osuszania gruntów ornych. Tylko do końca roku 2020 na walkę z suszą państwowa spółka Polskie Wody planuje wydać prawie 160 milionów złotych, z których zrealizowanych ma zostać 645 inwestycji, dedykowanych terenom rolniczym o największym ryzyku braku odpowiedniego nawodnienia. Uruchomiony został także krajowy Program Rozwoju Retencji, zakładający, że do 2027 roku ilość gromadzonej w Polsce wody ma zostać podwojona. Koszty programu zapobiegania suszy ocenia się na 14 mld zł.
Zdaniem ekspertów, w ramach gospodarki wodnej, ważnym i najprostszym w egzekucji elementem walki z suszą w rolnictwie jest właśnie budowa obiektów tzw. małej retencji, magazynujących wodę na potrzeby lokalne. I na tym poziomie państwowy program musi być mocno powiązany z działaniami lokalnymi na poziomie samorządowym. A jak pokazują ostatnie tygodnie, widmo suszy zajrzało niektórym lokalnym gospodarzom w oczy tak mocno, że zakasali rękawy i ruszyli dynamicznie z działaniami. I to nie tylko w na terenach rolnych, ale także w dużych miastach.
Dlaczego Kraków i Małopolska mogą bać się troszkę mniej
Patrząc na sytuację w skali regionalnej, problem suszy znacznie bardziej dotykać będzie mieszkańców płaskiej Wielkopolski, czy Mazowsza, aniżeli naszego regionu. Dane graficzne dla Małopolski w ostatnich latach prezentowały te tereny jako prawdziwą zieloną wyspę na tle reszty kraju. Powodów jest kilka, a z większości możemy być dumni z życia w tym regionie. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że to na południu kraju występują największe opady, a tereny górskie nadal regularnie nawiedzają zimowe opady śniegu.
Z kolei sam Kraków, zaledwie otoczony pagórkami i górami, ma pełne prawo czuć się bezpiecznie w kontekście zagrożenia brakiem wody. W Krakowie kurki z wodą będą działały cały rok – mówił niedawno na facebookowym live’ie prezydent, prof. Jacek Majchrowski. Za stabilność stolicy Małopolski odpowiada bowiem głównie utworzony w 1986 roku Zbiornik Dobczycki, który zaopatruje w wodę pitną ponad 55% mieszkańców. Resztę stanowią dopływy Wisły – Sanka, Dłubnia i Rudawa. A samej królowej polskich rzek Krakowowi…
Zazdrości Warszawa.
Podczas gdy w stolicy alarmujący stan wysokości w Wiśle może naprawdę martwić, w Krakowie dekady temu zadbano o to, by nad ilością wody mieć niemal pełną kontrolę. Na samym terenie aglomeracji zlokalizowane są trzy stopnie wodne – Przewóz, Dąbie oraz Kościuszko, których zadaniem jest regulacja poziomu Wisły. Ponadto, co dodatkowo istotne, stopnie służą miastu za naturalne, choć niewielkich rozmiarów, elektrownie wodne. Tytuł podrozdziału słusznie sugeruje – w Warszawie i innych nadwiślańskich miastach na północy kraju stopni nie ma, jest za to ogromny problem. 30 kwietnia, by ocenić, że jest źle, niepotrzebne były wskaźniki. Warszawiacy może nie wypatrzyli taplającej się w brodziku syrenki, ale już mikro-wyspy kamieni wyłaniającej się z liczącej poniżej pół metra głębokości Wisły stały się wystarczającym symbolem słusznych powodów do niepokoju.
Jedynie pozorny spokój
To, że w kranie latem (ponoć) nie zabranie nam wody, nie powinno usypiać czujności. Nawet jeśli susza dotkliwie nie doświadczy naszego regionu, nadal nie zmieni faktu, że w skali kraju wielu rolników będzie miało słabsze lub zerowe plony. A to bezpośrednio przełoży się na wzrosty cen produktów, opartych na płodach rolnych wyhodowanych w Polsce. Z niepokojem spoglądać będziemy także na kolejne rachunki za bieżącą wodę, której wartość z pewnością wzrośnie. Z kolei obraz górskiej, nawodnionej sielanki z pewnością zaburzają wczesnomajowe wskaźniki wysokości wody na jeziorze Czorsztyńskim.
Łąki kwietne bronią obosieczną
Mimo dość stabilnej sytuacji, Kraków, na czele z Zarządem Zieleni Miejskiej, już w kwietniu postawił na dość radykalne działania. Poza trwającą kampanią edukacyjną, decyzją dyrektora spółki, Piotra Kempfa, zaprzestano koszenia traw i grabienia liści na wszystkich zarządzanych przez miasto gruntach. W miejscach, gdzie rośnie trawa, posiane zostały m.in. nasiona chabru, groszku pachnącego, goździka brodatego, lnu trwałego, maku polnego, nagietka lekarskiego, dziurawca i rumianka pospolitego. Obecność wysokiej trawy i innych roślin ma sprawić, że latem krakowianie będą cieszyć się z blisko 29 hektarów różnokolorowych polnych dywanów. Łąki kwietne pojawią się w parkach: Aleksandry, Jordana, Kurdwanów, Lotników Polskich, Maćka i Doroty, Rżąka, Tysiąclecia i na bulwarach wiślanych oraz wzdłuż pasów drogowych: na al. Pokoju, al. Powstania Warszawskiego, ul. Ćwiklińskiej, Josepha Conrada, Konopnickiej, Nowosądeckiej, Wielickiej, Witosa, Zabłocie, Na zjeździe. Tradycyjnie na Błoniach powstaje olbrzymia – ośmiohektarowa kwatera pyłochwytna.
Laicy słusznie zapytają, jak zwiększenie zieleni, która będzie też wymagała większego nawodnienia, ma wpłynąć na walkę z suszą? Kwiaty i inne elementy bioróżnorodności zamiast chłonąć wodę, doskonale zachowują wilgoć w glebie. Nie wymagają też regularnej i czasochłonnej pielęgnacji, jak to bywa w przypadku gładko wystrzyżonych trawników. Dłuższe, różnorodne łąki wytwarzają także duże ilości biomasy, oczyszczającej powietrze z zanieczyszczeń pyłowych, pochłaniające CO2 oraz – dzięki parowaniu – zwiększają wilgotność powietrza.
Czy postawienie na łąki kwietne to działanie słuszne i wystarczające na skalę niemal milionowej aglomeracji? Słuszne wątpliwości przyjdzie nam rozwiać odkręcając w upalnym lipcu lub sierpniu krany z wodą i oglądając z obu stron każdą złotówkę wydaną na rekordowo drogie truskawki i maliny.